Przejazd do Santa Elena zarezerwowaliśmy jeszcze przed wyprawą do Kostaryki. Za 40 $ mieliśmy szybki transport na przystań, błyskawiczną przeprawę przez jezioro Arenal i wysokogórski rajd po szutrowych drogach, dzięki czemu już po czterech godzinach znaleźliśmy się w dystrykcie Monteverde. To ważna informacja, ponieważ nasz kolejny przystanek znajduje się w paśmie Kordyliery Tilarán na wysokości 1400 m n.p.m., po drugiej stronie zbiornika Arenal. Co oznacza, że podróż autobusem, okrążającym jezioro i wspinającym się pod górę najbezpieczniejszą trasą, zajęłaby nam cały dzień. Szkoda Zosi, sił i czasu!
Tym razem zatrzymaliśmy się w hostelu Sleepers Sleep Cheaper u wychwalanego na „tripadivsorze” Ronniego. Nasze doświadczenia nie za bardzo korelują z umieszczonymi tam wpisami. Cena hostelu, warunki noclegowe, swoboda zakwaterowania, uprzejmość żony i obecność dzieci Ronniego, z którymi bawiła się Zosia, zasługują na uznanie. Natomiast przy osławionym właścicielu stawiamy duży minus, za ignorancję wobec klientów, bałagan wokół hostelu oraz frustrującą dezinformację.
Monteverde i połączona z nim Santa Elena są ekoturystycznym centrum Kostaryki. Przyjeżdża się tutaj przede wszystkim dla lasów tropikalnych bogatych w roślinność i zwierzęta. Nic więc dziwnego, że na rozgrzewkę wybraliśmy spacer, tyle że podniebny, po rezerwacie Santa Elena. Selvatura Park to nietypowy sposób oglądania lasów chmurowych wykorzystujący Sky Trek, zjazd na linach ponad koronami drzew lub Sky Walk, przejście zawieszonymi ponad tropikiem mostami. Zosia była zachwycona biegając po metalowych konstrukcjach kilkanaście metrów nad potężnymi bambusami, cedrami, eukaliptusami i drzewami kampeszowymi, a tworzona przez nią opisowa definicja Kostaryki wzbogaciła się o kolejny termin -- „mosty”. Wędrówkę po „wiszącym” parku zalecamy jako obowiązkowy punkt podroży, z wyjątkiem osób cierpiących na lęk wysokości, a mobilnym rodzicom radzimy nie słuchać Ronniego i zamiast wózka zabrać nosidełko oraz dziecięcy płaszczyk przeciwdeszczowy.
Następny dzień zdominowały marsze po rezerwatach Santuario Ecologico oraz Sentier du Bosque Eterno de los Niños, które potraktowaliśmy ćwiczebnie przed wyprawą do największej atrakcji Monteverde Reserva Bosque Nuboso. Las chmurowy miał spełnić nasze marzenia o tukanach, arach, kolorowych żabkach oraz szmaragdowo-karmazynowych kwezalach. Skończyło się jednak na wszędobylskich koati, kilku kolibrach, zabłąkanym motylu morpho i ledwo widocznym leniwcu. Plotka głosi, że co szlachetniejsze (rzadsze) gatunki wyemigrowały na południe do bardziej odosobnionych miejsc, ale my wolimy uważać, że po prostu zabrakło nam szczęścia. Pomimo wszystko rezerwat jest godny polecenia ze względu na swoją tropikalną, soczystą i unikatową roślinność. Gęste mgły i chmury przykrywające las przez większą część roku nie tylko zapewniają doskonałe warunki wzrostu, ale nakazują również pamiętać o dobrych butach i ochronie przeciwdeszczowej dla dużych i małych amatorów zieleni. My do naszego ekwipunku dorzuciliśmy dodatkowo niezawodne nosidełko oraz spory zapas ciastek i wody.
Wyprawę do rezerwatu Monteverde Zosia zniosła tak sobie, nie akceptując przede wszystkim kilkugodzinnej obserwacji przyrody z perspektywy pleców mamy lub taty. Dlatego lepszym rozwiązaniem byłoby przejście najkrótszą trasą np. Sendero Chomogo i Sendero Roble, w przeciwieństwie do Sendero Camino, którą wybraliśmy lub Sendero Bosque Nuboso i El Rio okrążających cały rezerwat. Jednak niezadowolenie naszej córki szybko zrekompensowały kostarykańskie frytki, zabawa z Jasmin, Jeremim i Danielem, dziećmi Ronniego oraz odwiedziny w małej kaplicy przy akompaniamencie pięciu hiszpańskich gitar.
Warto jeszcze wspomnieć, że nasze krytyczne uwagi pod adresem przetrzebionej fauny dotarły do legendarnego władcy Azteków Montezumy, który tym razem na obiekt zemsty wybrał sobie Anię. Trzy dni wysokiej gorączki i dolegliwości żołądkowych nie złamały jednak naszej ukochanej szefowej, udowadniając, że chęć odkrywania świata, poznawania nowych miejsc, zwyczajów i ludzi jest silniejsza niż rozgrzane czoło i męczące niestrawności. W tej bitwie Ania pokonała Montezumę wykreślając zarazem z podróżnego menu odgrzewaną pizzę i kostarykańskie koktajle o smaku spienionego „Ludwika”.
Kolejny dzień przenosił nas do Playa Samara, zostawiając zielone Kordyliery za zakurzoną szybą autobusu do Puntarenas. Nie czuliśmy się najlepiej. Ania walczyła ze zemstą Montezumy, Zosi nie odpowiadała godzina odjazdu, tzn. szósta rano, a ja zastanawiałem się jak technicznie wykonać „przesiadkę” na krajowej „jedynce”.
Autobusy z Monteverde kursują w porze suchej ponieważ podczas obfitych deszczów żwirowa droga staje się nieprzejezdna. Prędkość maksymalna nie przekracza 30 km/h a przystanki, jak to bywa w Kostaryce, funkcjonują na żądanie -- podczas naszej trasy zanotowaliśmy rekordowe cztery przystanki na odcinku jednego kilometra. Wszystkim cierpiącym na lęk wysokości odradzamy zajmowanie miejsc koło okna ponieważ droga z Monteverde jest bardzo wąska i czasami zamiast pobocza widać tylko głęboką przepaść. Poza tym można przygotować się na utratę bagażu lub profilaktycznie upchać torby jak najgłębiej w autokarowym bagażniku. My mieliśmy to szczęście, że kierowca w miarę szybko dostrzegł otwarty luk bagażowy przy ostrym zjeździe w dół. Oczywiście wszystkie lekko wyolbrzymione przeze mnie niedogodności bardzo szybko ustępują miejsca zielonym pejzażom, zapierającym dech w piersiach górskim widokom oraz ornitologicznym niespodziankom, w postaci tukanów, kolibrów i kolorowych papug.
Fajny tekst, ale zdjecia jeszcze lepsze ;-))))
Dzięki:) To zasługa (imienniczki) mojej Ani, no i oczywiście zielonej Kostaryki.
Bardzo mi się podoba, że dodajecie do relacji z podróży informacje praktyczne – jak kiedyś będziemy planować Bardzo Dalekie Wyprawy, na pewno skorzystamy!