W przeddzień Uroczystości Wszystkich Świętych i zaraz później Wspomnienia Wszystkich Zmarłych przypominają mi się dwa, dosyć świeże w perspektywie wieczności, obrazy. Wypatrzone już tutaj na obczyźnie, przeżyte i ciągle niestrawione.
Bruksela. Boulevard Anspach numer sto dwadzieścia, sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia… Za witrynami tysiące kolorowych komiksów z niepodzielnie królującym Tintin. Na każdej okładce nad młodym belgijskim dziennikarzem i jego sympatycznym psem Milou pięć liter. Niemych dla przeciętnego obywatela świata. Symbolicznych dla pasjonatów rysowanych historii i świętych dla każdego Belga. Hergé. Kto by przypuszczał, że Georges Prosper Remi stanie się jednym z najpopularniejszych twórców XX wieku, a Bruksela, dzięki jego talentom, światową i naukową stolicą komiksu. Miliony sprzedanych egzemplarzy, liczne animacje, filmy pełnometrażowe, pamiątki, akademie rysunkowe, studia z komiksu i… biała, skromna płyta ukryta wśród dzikich krzewów, na pięknym, zapomnianym i mocno zaniedbanym cmentarzu Dieweg w brukselkim Uccle.
Benedyktyński kościół św. Syndulfa w zacisznym Hautvillers. Surowa monastyczna cisza, prostota i wyraźne znamię mijających lat na świętych murach, liturgicznych meblach i klasztornej posadzce. Pochylamy się nad czarną tablicą nagrobkową z napisem Dom Petrus Perignon. Jesteśmy sami, a przecież kilkanaście minut temu w pobliskim Épernay, mijały nas setki turystów żądnych obejrzenia najdroższych winnych piwnic świata. Stoimy nad zdeptanym czasem grobem mnicha. Tego samego, który z uśmiechem zaprasza na marmurowo-szklane salony szampańskiego domu Moët & Chandon. Wychodząc, wrzucamy kilka euro do drewnianej skrzynki. Na remont. I jakoś trudno nam zapomnieć porannego Japończyka, kilkanaście butelek szampana „Dom Perignon” i 1955 euro.
Cisza, spokój, a nawet delikatny element zapomnienia są dobrymi stróżami wiecznego odpoczynku. Ale jakże smutny jest brak troski o miejsca, gdzie śladów Tintin i Dom Perignon ciągle najwięcej.