Co może łączyć sztukę naiwną, Jana Kiepurę i kwaśny smak wody? Oczywiście Krynica Zdrój lub posuwając się odrobinę za daleko, Mini Traper w Krynicy Zdrój. Tak, tak, tym razem podróże z dzieckiem przeniosły nas w urokliwy zakątek Beskidu Sądeckiego.
Nic nie dzieje się przypadkiem. A więc i Krynica nie wzięła się z kapelusza. To znaczy kapelusz był, czarny z opadającym rondem, pod którym wędrowała babcia, pod rękę z dziadkiem. Spacerowali po zaśnieżonym parku, rozpoczynając kurację w krynickim Starym Domu Zdrojowym.
Kto jak kto, ale Mini Traper nie mógł przegapić takiej okazji. Tym bardziej, że w Brukseli, poza mrozem, nic nie przypominało zimy. Czekolady, śniegu, sanek, „bawanka” i dziadków! -- zakrzyknęła Zosia – i już siedzieliśmy w samolocie do Krakowa.
Ponieważ późno dotarliśmy na pokład Boeinga 737-800 istniało niebezpieczeństwo, że Zosia spędzi podróż między panem Ryśkiem i panem Bronkiem. Na szczęście znalazły się dwa wolne miejsca i córeczka mogła usiąść z mamusią, skazując tym samym tatę na towarzystwo miłych dżentelmenów.
Polska przywitała nas dwudziestostopniowym mrozem oraz szczęśliwą miną dziadka, oczekującego na krakowskim lotnisku. Trzy godziny jazdy samochodem i mogliśmy się cieszyć wspólnym spotkaniem w murach najbardziej okazałego sanatorium w regionie. Rzeczywiście Stary Dom Zdrojowy w swoim neorenesansowym opakowaniu sprawia bardziej wrażenie pałacu niż ośrodka dla kuracjuszy. A jeżeli uwzględni się jeszcze jego stylową salę balową, prawdopodobnie najpiękniejszą w całej południowej Polsce, można poczuć się jak Marszałek Piłsudski podczas kuracji w latach dwudziestych zeszłego stulecia.
Oczywiście nikt z nas nie zamierzał wcielać się w rolę wielkiego wodza, może za wyjątkiem Zosi, która zdecydowanym, marszałkowskim krokiem codziennie przemierzała szerokie i przestrzenne korytarze.
Jeżeli więc dysponujecie dużym areałem ziemi i grubym portfelem oraz macie dzieci proponujemy Wam budowę domu z długim, najlepiej niekończącym się, korytarzem. Projekt może niezbyt wyrafinowany, ale zyskujący całkowitą aprobatę Waszych pociech.
Standard naszego wypoczynku pozostawiał wiele do życzenia. Łazienki i toalety były wspólne dla wszystkich kuracjuszy, a wystrój zatrzymał się na złotych latach dancingów i jednoosobowych tapczaników, czyli na okresie „dojrzałego Gierka”. Miało to oczywiście swoje zalety -- tylko 1000 zł, za tygodniowy pobyt naszej trójki, razem z przepysznymi posiłkami i zabiegami sanatoryjnymi – jednak w połączeniu z miłą obsługą, obecnością dziadków i niewyobrażalną ilością śniegu, i tak nie miało to większego znaczenia.