Mijamy pierwszy most, przecinamy leniwe jezioro Dauby i już wiemy, że naprawdę było warto! Krajobraz rodem z filmu „Aguirre, gniew boży” Wernera Herzoga. Zieleń, gęsta zieleń, bujna zieleń, dzika zieleń i cisza, tajemnicza, pełna magii cisza. Płyniemy precyzyjnie omijając bujne wodorosty i zatopione gałęzie. Raz po raz znikamy pod uroczymi mostami, kładkami oraz wiaduktami.
Krótki postój w Miłomłynie i znowu przemierzamy trzcinowe zarośla. Podczas poobiedniej kawy wpływamy na jezioro Ruda Woda. Zosia napełnia wodą kolorowe foremki, a my chłoniemy dzikość ukrytego między łąkami i lasami wijącego się akwenu.
Słońce powoli rozgląda się za wygodnym legowiskiem, kiedy z prawej burty wyrasta stacja kolejowa w Małdytach. Zmęczeni całodniową żeglugą wyglądamy portu. Niestety poza betonowym murem wita nas tylko smutek i nostalgia oraz krajobraz żywcem wyciągnięty z socrealizmu lat osiemdziesiątych. Płyniemy więc dalej, wypatrując dogodnego miejsca na rzucenie kotwicy. Mini Traper umila nam czas recitalem, pt.: „Piosenki przedszkolaka”, a my w końcu cumujemy na dziko w jednej z zatoczek jeziora Sambród. A skoro jest Sambród i brak jakiejkolwiek infrastruktury, to oznacza, że dzisiaj mamy dzień dziecka połączony z wesołymi przygodami Misia i Tygryska.
Orzeźwiający chłód doprawiony promieniami sierpniowego słońca i kąpiel w jeziorze męskiej części załogi. Tak rozpoczyna się trzeci dzień wyprawy. Wypływamy wcześnie, żeby jak najszybciej pokonać unikalne, wśród światowych konstrukcji hydrotechnicznych, pochylnie.
Drewniana platforma przesuwana jest po szynach przez stalową linę rozpiętą na ogromnych kołach wyciągowych. Dzięki temu pięć wózków pozwala na długości dwudziestu kilometrów pokonać stumetrową różnicę poziomów. Georg Jakob Steenke nieźle to zaplanował i przecież mogłoby tak pozostać. Ale kiedy nie ma pieniędzy na modernizację, wówczas dokonuje się tzw. usprawnień. Odczuwamy to na własnej skórze lub precyzyjniej na kadłubie naszego dzielnego „Mistrala”. Super delikatne stalowe kątowniki na wózkach oraz bardzo elastyczne betonowe boje, made in PRL, nie dają prawej burcie najmniejszych szans i na trzeciej pochylni przesyłają łajbie zaczepnego buziaka. Na szczęście, dla dalszych losów wyprawy, niezbyt soczystego.
Dopada nas moment, który relacje z podróży nazywają czasem próby i szlifowania charakterów. Kapitan klnie, załoga szuka winnych, a Zosia jak to Zosia, przelewa wodę do swoich foremek. Płyniemy jednak w doświadczonej ekipie i już po kilku minutach zapominamy o kryzysie. Na nasze szczęście, właśnie rozpoczyna się jezioro Drużno -- oaza dla ptaków i raj dla ornitologów. Przepływamy na pełnym gazie, żeby przed zmierzchem zameldować się w Elblągu, a i tak udaje nam się podejrzeć kilka skrzydlatych osobników.
Co takiego posiada, oprócz uprzejmej obsługi, elbląska przystań „Fala”, żeby poświęcić jej choćby jedno zdanie? Najlepszy w Polsce zakład szkutniczy? Nie. Międzynarodowy festiwal szant? Nie. A może elitarny klub żeglarski? Niestety, też nie. Przystań „Fala” jest szczęśliwym posiadaczem prysznica za 5 zł i dwóch toalet. To naprawdę unikatowa kolekcja na trasie Iława – Elbląg i bezcenna kiedy nie wszystko udaje się załatwić z pokładu „Mistrala”. Zosia w końcu ma trochę więcej przestrzeni, więc natychmiast z dziadkiem przystępuje do morderczej zabawy w ganianego. Oczywiście kapitan jest wiecznym berkiem i ze skrajnego wyczerpania ratuje go tylko kolacja.
A planujecie wyjazd z dzieckiem np do Egiptu lub Tunezji
Na razie nie. Bardziej zastanawiamy się nad Ameryką Łacińską – Panama, Nikaragua oraz Azją – Malezja, Indonezja.
W przypadku Afryki myśleliśmy jedynie o Algierii, z racji na prywatne kontakty.
mimo wszystko życzę udanej podróży… czekam na relację z Algierii
Wielkie dzięki. Na pewno coś się ukaże. Chociaż wcześniej chyba jednak Azja.