Bijemy rekordy
Zdobywanie górskich szczytów, malowniczych dolin i samotnych monastyrów z pampersowym dwulatkiem jest sporym przedsięwzięciem. Traktujemy je w kategorii bicia rekordów, z których najcenniejszy to ten z legendarnej Doliny Truso. Kiedy przejście 1500 metrów zajęło nam 4 niewinne godziny. Czy musieliśmy odgruzować ścieżkę? Nie. Czy trzeba było przeciskać się przez stado 3000 tysięcy owiec? Nie. Po prostu przychodzi taki dzień w życiu kiedy widok każdego większego głaza (których w górach nie brakuje) nakazuje obowiązkową toaletę, spożycie przynajmniej jednego pomidora i zaśpiewanie trzech wędrownych piosenek. Do tego dochodzi jeszcze bezwarunkowa potrzeba wyzbierania wszystkich kamyczków na trasie połączona z nieustannym pytaniem o kąpiel w lodowatym górskim potoku. Ważne żeby przed zmrokiem wrócić do domu.
Zdarzały się też jednak dni tryumfu i uznania nawet w oczach innych wspinaczy.
Jedzie się
Oprócz pociągu nocnego, marszrutki (mini busa), taksówki, metra, kolejki linowej i wąskotorowej oraz pleców mamy oraz taty, niezapomnianym środkiem transportu może okazać się egzotyczna różowa karoca. Jest bezpieczniejsza od wszystkich gruzińskich takskówek, jeżdzi blisko budki z watą cukrową i nawet najbardziej wytrawnego podróżnika wprowadza w kolorowy zawrót głowy.
Pożegnanie
To nasmutniejszy element wędrownej zabawy. Zostawić kolorowe przygody, wysokie góry, ciepłe morze i wrócić do szarej codzienności. Trudne. Jednak zawsze pozostaje możliwość powrotu.
-- Tato, czy obiecasz, że jeszcze tu wrócimy?
-- Tak Zosiu.
-- To super!